Sąsiadów należy odwiedzać. Choć...

Obudziłem się w niedzielny poranek z uczuciem, że ktoś wymienił mi głowę na cegłę, a grawitacja w moim łóżku podwoiła swoją siłę. Świat się chwieje, mój mózg najwyraźniej korzystał właśnie z trybu awaryjnego, a ja próbuję przypomnieć sobie, jak to się stało, że wciąż żyję. W głowie echem odbija się nieśmiertelna maksyma: "Nigdy więcej". Cóż, dobrze wiemy, że to kłamstwo. W powietrzu unosił się delikatny aromat wędzonego śledzia, co wywołało u mnie mimowolne skurcze żołądka i przypomnienie wczorajszej uczty u sąsiadów. Kot, niczym Dusiołek, wdrapał się na klatkę piersiową i wysysa duszę z każdego oddechu. No chyba, że obiecam mu pełną miskę, to wtedy odżegna się od znajomości z Leśmianem. Sobota. Tomek - gospodarz, człowiek z pasją i wędzarnią, zaprosił mnie i paru innych przyjaciół na degustację swoich najnowszych zdobyczy. Śledzie, których ilość sugerowała, że przynajmniej połowa Morza Bałtyckiego powinna być teraz pusta, były zaserwowane wprost z wędzarni. Tomek podawał je ...