Sąsiadów należy odwiedzać. Choć...

Obudziłem się w niedzielny poranek z uczuciem, że ktoś wymienił mi głowę na cegłę, a grawitacja w moim łóżku podwoiła swoją siłę. Świat się chwieje, mój mózg najwyraźniej korzystał właśnie z trybu awaryjnego, a ja próbuję przypomnieć sobie, jak to się stało, że wciąż żyję. W głowie echem odbija się nieśmiertelna maksyma: "Nigdy więcej". Cóż, dobrze wiemy, że to kłamstwo.
W powietrzu unosił się delikatny aromat wędzonego śledzia, co wywołało u mnie mimowolne skurcze żołądka i przypomnienie wczorajszej uczty u sąsiadów.
Kot, niczym Dusiołek, wdrapał się na klatkę piersiową i wysysa duszę z każdego oddechu. No chyba, że obiecam mu pełną miskę, to wtedy odżegna się od znajomości z Leśmianem.
Sobota. Tomek - gospodarz, człowiek z pasją i wędzarnią, zaprosił mnie i paru innych przyjaciół na degustację swoich najnowszych zdobyczy. Śledzie, których ilość sugerowała, że przynajmniej połowa Morza Bałtyckiego powinna być teraz pusta, były zaserwowane wprost z wędzarni. Tomek podawał je z taką dumą, jakby właśnie wynalazł szczepionkę na wszystkie choroby świata.
Tak oto, przy akompaniamencie domowych nalewek i wina w ilościach hurtowych, zainicjowaliśmy wydarzenie, które w podręcznikach historii figurować będzie jako "Niekończący się zamach na wątrobę".
Zaczęło się niewinnie.
Pierwsza lampka tomkowej nalewki była jak delikatny pocałunek.
Druga - jak gorący romans.
Trzecia - rozwód z podziałem majątku, ale wszyscy byli już zbyt daleko, by się wycofać. Tomek, dumny dostawca śledzi, z każdym kieliszkiem zaczynał przypominać kapitana tonącego okrętu podwodnego. Ponad dwa metry wzrostu i okręt podwodny - totalny surrealizm...
Pan Edward, lat 87, tato Tomka. To stary wilk morski, który od lat badał granice wytrzymałości ludzkiego organizmu na domowe nalewki. Z każdą minutą coraz bardziej przypominał boga ciętej riposty. Był właścicielem stalowego żołądka. Mieszając śledzie z winem, nalewką i prawdopodobnie tynkiem ze ściany za plecami - wszystko spożywał bez najmniejszego drgnienia powieki. W pewnym momencie jednak stwierdził, że najlepszym sposobem na uniknięcie kaca jest "strategiczna interwałowa drzemka” co pół godziny. Na koniec widziałem go śpiącego na fotelu, z butelką nalewki w jednej ręce i śledziem w drugiej. Chyba wygrał życie.
Michał - kolejny gość, przybył z małżonką Dorotą. Michał jako producent elektroniki, tłumaczył, jak jego najnowsze moduły elektroniczne mogłyby odmienić losy ludzkości (lub przynajmniej lokalnych piekarników), ale po trzecim kieliszku jego wypowiedzi zaczęły opierać się na algorytmie losowego generowania słów, na dodatek w kieliszku zaczął widzieć swoje płytki PCB.
Dorota, której zumbowe biodra zdawały się poruszać w czterech wymiarach jednocześnie, instruowała pana Edwarda, jak wykonać podstawowy krok salsy w wersji freestyle. Ostatecznie skoncentrowała się na wspinaczce na krzesło, by udowodnić, że grawitacja to bardziej sugestia niż prawo fizyki. Niczego więcej już nie pamiętała...
Alicja, księgowa z zawodu i zamiłowania, do północy notowała nasze długi moralne i finansowe, w tym rozbitą szklankę i dwa zagubione srebrne sztućce. Jej podsumowanie brzmiało jasno: "Jesteście bankrutami - w każdej możliwej walucie." Potem próbowała obliczyć statystyczne szanse przeżycia każdego z nas po tej imprezie. Nietęgą miała minę.
Nastała druga w nocy. Nagle wszystkie kosy w okolicy rozśpiewały się na moment, a ja poczułem się jak w tunelu czasoprzestrzennym - siedziałem, piłem, jadłem, po czym... obudziłem się w domu. 
Jak to się stało - nie wiem.
Teraz, leżąc w łóżku z kotem sadystą i kacem, który zdaje się istnieć równocześnie w kilku wymiarach, zastanawiam się, czy aby Tomek nie eksperymentuje z jakimiś nieznanymi technologiami fermentacyjnymi. Półprzytomnie sięgam po telefon. Na ekranie pojawia się napis "Sobota, 29 marca 2025 r." oraz wiadomość od Tomka: "Dziś impreza. Śledzie się wędzą, nalewki czekają. Wpadaj."
W tym momencie zdałem sobie sprawę, że właśnie trafiłem do drugiej części "Dnia świstaka". Jestem pewien, że to wszystko przez zmianę czasu...
Zamykam oczy. Czy to jest już piekło, czy tylko kolejna sobota? Trzeci dzień... A może trzeci tydzień?
Gdybyście kiedyś w sobotę wpadli na moją ulicę, sprawdźcie, która jest godzina. Jeśli druga w nocy - uciekajcie.





 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tetrycy kontratakują. Powoli. Z zadyszką. (o facetach)

Tłusty Czwartek - Idź i grzesz więcej. Dziś Ci się upiecze.

Chrzest 966. Wersja 2.0